wtorek, 27 maja 2014

LOFOTY - dwa pierwsze dni



23.05
Dziś ruszamy dość późno z dwóch powodów:wczorajsze niedospanie no i nocny deszcz. Po spakowaniu i porannym podziwianiu widoków postanawiamy pojechać na prawdziwy koniec wyspy Moskenesøy. Mijamy tunel, parking i wjeżdżamy na lekkie wzgórze.  Wokół nas roztacza się widok na morze, małe wyspy Mosken i Verøy, których szczyty groźnie wyłaniają się z głębin morskich oraz znane nam ośnieżone szczyty. Mocno wieje więc ruszamy z powrotem do Å, gdzie zwiedzamy "skansen" XIX-sto wiecznych domków rybackich. Dalej przez  Sørvågen, Møskenes do- zwanego symbolem Lofotów- Reine. Rzeczywiście małe miasteczko jest położone niesamowicie malowniczo u ujścia Reinrfjordu, tuż pod szpiczastymi szczytami, nad jednym z najgłębszych (proporcjonalnie do wielkości) jezior na świecie! Spędzamy tu chwilę aby nacieszyć się widokami. Od samego początku towarzyszy nam też intensywny zapach suszonych ryb - sztokfish. Praktycznie na każdym zakręcie wiszą ich setki.
Dalsza drog prowadzi nas przez kilka mostów, za którymi odkrywają się kolejne szczyty. Pierwsze odbicie od głównej drogi E10 prowadzi nas do malutkiego miasteczka Sund. Wspaniała droga między skalistymi szczytami, brązowo-brunatnymi mokradłami. Docieramy na koniec aby zobaczyć z jeszcze innej strony granitowe szczyty i zawijający fijord. Wracamy do głównej drogi E10. W kierunku, w którym jedziemy pogoda ewidentnie zaczyna się psuć więc szukamy powoli miejsca na nocleg. Powoli bo decydujemy się na jeszcze jedno odbicie od drogi do Selfjorden. To był dobry wybór,  bo na niebie zaczyna pojawiać się błękit i pierwszy raz pełne słońce świeci nam w oczy. Pełni energii jedziemy na sam koniec fjordu mijając dobre miejsce na nocleg. Na drodze spotykamy rodzinki owiec a nad nami latają mewy i orły. Nasyceni widokami wracamy do wymarzonego miejsca pod namiot. Zasypiamy tuż nad samym fjordem ok 23 pod jasnym niebem. 58 km za nami.




21/22.05.
Mimo iż nie jest to pierwszy raz, kiedy lecimy z rowerami, to zawsze jest to dość męczący proces. Składanie rowerów do specjalnych pudeł to min 2h. Następnie spakowanie całego dobytku na kilkanaście dni do 8 sakw, to kolejne 2h. Check-in na lotnisku również trwa. W końcu jesteśmy w samolocie Warszawa-Oslo. Towarzyszy nam jednak niepewność-czy sakwy i rowery dolecą całe? Udaje sie. Po g. 24 jesteśmy w Oslo z całym majdanem. Lotnisko robi wrażenie swoją architekturą i pięknymi, subtelnymi drewnianymi wykończeniami. Dopadamy wolne fotele (których nie ma za wiele) i zasypiamy, żeby ok 6 obudzić się na kolejną odprawę na lot w kierunku Bodø. Po wylądowaniu spędzamy ponad 2 h na składaniu rowerów ale ten moment to już przyjemność, bo jesteśmy na miejscu. Zupełnie inne, chłodne i przejrzyste powietrze no i góry! Ok 14 ruszamy w poszukiwaniu camping-gazu i stacji żeby napompować rowery - stałe elementy gry. Bodø to dość typowe norweskie miasto portowe.  Szybko udaje nam się wszystko załatwić. Mżawka, niedospanie i lekki chłód nie sprzyjają zwiedzaniu wiec na przystani promów i czekamy. O 16:30 płyniemy promem już w kierunku Lofotów. Budzimy się po ok 2h i naszym oczom ukazuje się niesamowita panorama zasnutych w chmurach, ośnieżonych szczytów Lofotów.  Długo będziemy pamiętać ten widok. Cumujemy w Moskenes. Chmury na szczęście się rozwiały i podziwiamy od razu góry, wodospady i drewniane kolorowe domki. Długo nie czekając ruszamy jedyną możliwą drogą na koniec wyspy do Å (ostatnia litra alfabetu) czyli miejscowości na samym końcu Lofotow. Mijamy pierwsze rorbuer czyli rybackie domki na palach. Dochodzi 22, wciąż woidno. Tuż przed tunelem skręcamy w ślepą drogę i znajdujemy wymarzone miejsce na namiot. Nocujemy tuż nas jeziorem otoczonym ze wszystkich stron górami.
Rekordu nie było.  Rowerem zrobiliśmy 13 km ale w sumie pokonaliśmy kilka tysięcy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz