niedziela, 29 czerwca 2014

Fogarasze - Rumunia część górska 23-29.06.

Nasze pierwotne plany przejścia większej części głównej grani najwyższych gór Rumunii nie do końca nam się powiodły gdyż pogoda pokrzyżowała nam zupełnie plany. Mimo to mamy powody do satysfakcji - drugi co do wielkości szczyt Fogaraszy- Negoiu 2535 m n.p.m.- został zdobyty!

23.06. - dzień 1
Poniedziałek zaczął się dość wcześnie a dla niektórych bardzo (dopiero dojeżdżali do Bukaresztu). Pierwszą część dnia spędziliśmy na dotarciu do szlaku jednak nie obyło się bez przygód. Okazało się że trasę, którą mieliśmy iść zalała rzeka wiec dojechaliśmy do najbliższej miejscowości i udało nam się od razu złapać stopa tuż pod szlak. Dość późno ruszyliśmy w góry ale mieliśmy ambitny plan wejścia na grań. Wszystko by się pewnie udało gdyby nie liczne przejścia przez rwące strumienie, ciężkie plecaki i bardzo strome podejście. W sumie późnym wieczorem rozbiliśmy się obok Cabany czyli dawnego pomieszczenia gospodarczego przerobionego na mini schronisko. Po zachodzie słońca zjedliśmy zasłużoną kolację z ogniska.


24.06 - dzień 2
Pierwszy cały dzień w górach zapowiadał się dobrze jednak tuż po złożeniu namiotów rozpadało się na dobre. Na szczęście baca zaprosił nas do środka i mogliśmy pod dachem Cabany, przy stole przeczekać burzę. Wyszliśmy równie późno jak wczoraj ale wciąż z dobrymi chęciami i ambitnymi planami. Zaczęło się od długiego mozolnego podejścia ale na początek dnia to w sam raz. Zaczęły się też widoki więc szło się lepiej. Niestety nie trwało to za długo. Naszły chmury i zaczęło padać a przed nami podejście na przełęcz. Po drodze udało nam się nawet kupić syr od równie zmokniętego jak my bacy. Na przełęczy trochę się rozjaśniło więc mogliśmy zobaczyć jaka droga nas czeka i jakie szczyty do zdobycia. Tatrzański krajobraz choć bardziej zielony, ze stadami owiec w dolinach. Po kilku ostrzejszych podejściach zaczęliśmy schodzić do jeziorka. Naszły chmury i niestety skończyły się widoki. W ostatniej chwili dostrzegliśmy jezioro, przy którym rozbiliśmy namioty licząc że obudzi nas słońce.


25.06 - dzień 3
Nasze marzenia się spełniły i obudziliśmy się nie tylko w słońcu ale w przepięknej scenerii tuż nad górskim stawem (2007 m n.p.m.) otoczonym pięknymi zielonymi szczytami. Pogoda i widoki od razu zmobilizowały nas do marszu. Przez godzinę szliśmy pięknym trawersem z widokiem dla rozległą dolinę. W końcu pokonywaliśmy grań a naszym celem był Negoiu (drugi co do wielkości szczyt Fogaraszy). Niestety znów zaszły chmury. Robiło się wietrznie, co raz zimniej i wilgotniej. Doszliśmy na zaplanowaną przerwę obiadową do Refugi (schronu) pod szczytem Saua Scarii 2146 m n.p.m. Pogoda pogarszała się. Informacje od napotkanego lokalnego górołaza o nadchodzącej burzy ostatecznie doprowadziły do decyzji o zostaniu w schronie. Tym bardziej że do najbliższego miejsca noclegowego mieliśmy ok 7 godzin drogi. Mimo że był dopiero środek dnia uznaliśmy, że lepiej bezpiecznie przespać noc w suchym miejscu niż narazić się na burzę na grani.

26.06 - dzień 4
Po dość ciężkiej nocy w trzęsącym się od burzy i wiatru schronie, obudziliśmy się znów we mgle i zimnie. Po długich dyskusjach zdecydowaliśmy się zejść z grani do najbliższego schroniska. Oznaczało to utratę wysokości ale też suchy nocleg i milsze przeczekanie pogody aniżeli kolejna doba w blaszanym schronie. Zejście nie zajęło nam wiele więc niektórzy poszli jeszcze zdobyć pobliski szczyt a pozostali (w tym my) zostaliśmy na relax w schronisku.


27.06 - dzień 5
Dziś po raz pierwszy udało nam się zrealizować zakładany plan, nawet z nawiązką. Wiedzieliśmy już, że nie damy rady dojść do Moldoveanu (najwyższy szczyt Fogaraszy 2544 m n.p.m. tzw "Dach Rumunii), który był w naszych pierwotnych planach, więc postanowiliśmy zejść okolice Negoiu. Aby mieć jak najwięcej możliwości ruszyliśmy na lekko (bez wielkich plecaków) i podzieliliśmy się na dwie grupy. Punktem wspólnym był szczyt Serbota (2331 m n.p.m.) z niego żółtym szlakiem (obejście najtrudniejszego fragmentu Fogaraszy - grani Custura Saratii, którą jedni mieli już za sobą! ) ruszyliśmy wspólnie na Negoiu. Znów traciliśmy wysokość ale zyskiwaliśmy widoki (grań i szczyty były stale w chmurach). Szlak prowadził urokliwą doliną usianą małymi jeziorkami i strumieniami. Raz na jakiś czas, na kilka chwil, odsłaniał się też szpiczasty grzebień grani. Czekało nas jeszcze dość żmudne ale krótkie podejście na przełęcz Cleopatrei, z której już tylko ok pół godziny wspinaczki skałami na sam szczyt Negoiu (2535 m n.p.m.). Z góry odsłoniła nam się rozległa panorama na jedną stronę zbocza. Teraz wydawało się że czeka nas już tylko zejście. Wciąż widoki były piękne. Pogoda dopisywała więc cześć zdecydowała się pójść kominem zwanym Strunga Draculi (diabelski przechód). My szliśmy znów urokliwym i bezpiecznym obejściem przez Strunga Doamnei aż do skrzyżowania szlaków. Jak się okazało wcale nie był to koniec atrakcji. Musieliśmy pokonać jeszcze komin z przełęczy Ciobanului - dość wymagający technicznie fragment jak na koniec dnia. W końcu zaczęliśmy schodzić czerwonym szlakiem, który gdzieniegdzie gubił się w plastrach zaległego śniegu. Zmęczenie dawało się już we znaki ale widoki znów wiele wynagradzały. Odsłoniły się kolejne grzbiety, szpiczaste granie i szczyty. Przy lekko zachodzącym słońcu widok zapierał dech w piersiach. Czekało nas jednak jeszcze sporo zejścia po licznych głazach i piargowych zboczach. W końcu musieliśmy zejść prawie 1 km w dół! To był długi i bardzo wyczerpujący dzień, jednocześnie pełen wrażeń, które dały by radę zapełnić co najmniej dwa dni.


28.06 - dzień 6
Po wczorajszym wysiłku większość z nas potrzebowała regeneracji. Zdecydowaliśmy, że przejście, prawie tej samej co wczoraj drogi, przez góry z ciężkimi plecakami nie jest dobrym pomysłem. Zaczęliśmy więc powoli schodzić z gór kierując się czerwonym szlakiem do kolejnego schroniska - Cabana Bârcaciu (1550 m n.p.m.). Pogoda dopisywała. Szlak okazał się bardzo urokliwy. Mogliśmy podziwiać całą naszą wczorajszą trasę trawersując kolejne szczyty. Chcąc jeszcze zakosztować gór zjedliśmy obiad na szlaku trawersując zbocze potężnego ramienia Muntele Barcaciu. Widoki na zniżające się grzbiety Fogaraszy pozwoliły nam ładnie pożegnać góry. Po dłuższej przerwie, nasyceni widokami ruszyliśmy do schroniska, które okazało się najbardziej klimatycznym, jak do tej pory, noclegiem. Niewielki drewniany budynek położony na urokliwej polance z widokiem na skaliste szczyty miał iście górski klimat. Od razu było widać, że gościnni gospodarze dbają o to miejsce. Oprócz miejsca na ognisko, pola namiotowego był ekologiczny prysznic i umywalnia czerpiąca wodę z górskich strumieni a nawet mini boisko do kosza! Zaraz po rozłożeniu namiotów rozpaliliśmy ognisko i uraczyliśmy się lokalną kiełbasą i piwem. To był bardzo miły dzień.

czwartek, 19 czerwca 2014

Rumunia - Bukareszt 20-23.06

20-22.06
Będąc w Bukareszcie na pewno warto zobaczyć Parlament (dawny Pałac Czauczesku). Jest to drugi co do wielkości budynek publiczny na świecie po Pentagonie! Robi wrażenie nawet na tych, którzy widzieli wnętrza Pałacu Kultury. Po zwiedzeniu można się przejść się b-dul Uniri czyli tzw. rumuńskimi Champs-Élysées.

Oprócz dość oczywistego spaceru urokliwymi, chociaż trochę zaniedbanymi, uliczkami Starego miasta (Centrul Istoric) warto pójść kawałek dalej na północ do Parku Gradina Cismigiu. Bardzo przyjemne miejsce do odpoczynku, relaksu i oderwania się od wielkomiejskiego hałasu.





19.06.
Nasz nowy cel podróży to Rumunia. Z dalekiej Północy na Południe. Zostawiamy rowery, pakujemy plecaki i w góry. Plan jest następujący: 3 dni w Bukareszcie, 7 dni w Górach Fogaraskich i 7 dni wokół Braszowa i Delty Dunaju.

Pierwszy dzień zaowocował bardzo ciekawymi znajomościami. Już zapomnieliśmy trochę jak to jest mieszkać w hostelu. Poznaje się tak wielu ciekawych ludzi z różnych zakątków świata. Po pierwszym dniu już wiemy co słychać w Szwecji, Albanii, Azerbejdżanie czy USA.

Bukareszt na razie jaki nam się jako spore turystyczne miasto pełne kontrastów: piękna cerkiew, wielkie pałace, kluby nocne, kamienice i niestety dość zaniedbane fasady.

niedziela, 8 czerwca 2014

Żegnamy się z Norwegią przynajmniej na rok

Krótkie podsumowanie na koniec:
17 dni rowerowych z czego tylko 1 dzień deszczowy
1120 przejechanych km od Å do Bodø
Ponad 1200 zdjęć

Na koniec nie obyło się bez przygody ze stopem. Na lotnisko nasze rowerowe pudła zawieźli camperem przemili Szwajcarzy.

Będzie jeszcze mapa i zorganizujemy pokaz zdjęć. Tymczasem ruszamy spakowani w podróż powrotną.

sobota, 7 czerwca 2014

Przez krainę tuneli w dzień polarny do końca - do Bodø

06/7.06.

Od samego wyjścia z namiotu czekał nas podjazd 8% nachylenia. Za kilkaset metrów zaczął się pierwszy tunel. Lekko pod górkę. Nastepne 10 tuneli było na szczęście raczej z górki. To była przygoda! Co kilka km z upału wpadliśmy w chłód do samego środka góry. Procedura była zawsze taka sama. Przed tunelem wkładamy polary, zdjemujemy okulary i zapalamy lampki. I tak 11 razy w ciągu jednego dnia. Między tunelami były oczywiście wodoki, odwiedziliśmy nawet mały skansen. Byliśmy coraz bliżej Fauske - celu na dziś. Ostatnie 8 km do miasta jechaliśmy lekko z górki w ciemne chmury zbierające się nad górami. W Fauske złapał nas letni deszcz więc schowaliśmy się do centrum handlowego, gdzie zrobiliśmy ostatnie większe zakupy. Rozpogodziło się. Pojechaliśmy zwiedzić port, przejechaliśmy się drewnianą promenadą i odwiedziliśmy Skansen tuż nad fjordem. Słońce znacznie się uspokoiło, najlepsza pora na jazdę i świetne światło do zdjęć (nasza g.17 w sloneczne dni, tutaj 19). Ruszyliśmy üwięc dalej powoli z myślą i noclegu. Jechaliśmy przez zupełnie nowe sielankowe krajobrazy, gospodarstwa nad fjordem. Znalezienie noclegu okazało się trudniejsze niż myśleliśmy, gdyż wszystko było prywatne. Ogromne pola, łąki. Gdzie był tylko jakiś zjazd od razu między drzewami wyłaniał się domek. Atmosfera niezachodzącego słońca tak nas wciągnęła, że postanowiliśmy wykorzystać ostatnią szansę przeżycia dnia polarnego. Zjedliśmy kolacje z widokiem na zaczerwienione niebo i ruszyliśmy dalej. To był najdłuższy dzień rowerowy chyba w całym naszym życiu. To jednak prawda, że słońce daje energię i siłę. Droga z Fauske do Bodø okazała się bardzo urokliwa i krajobrazowa. Prowadziła tuż nad brzegiem z widokiem na góry albo zaspanymi wioskami. Podnosiły się mgły, nie było ruchu. Świat zwierząt i roślin wcale nie zasypiał, tylko jakby budził się właśnie do życia. Ptaki niesamowicie śpiewały, nie tylko lis przeskoczył przez naszą ścieżkę ale fajtłapowatym krokiem przebiegł nam drogę dosłownie kilka metrów od nas łoś! Do tego zapach rozkwitających drzew mobilizował nas jeszcze bardziej do jazdy. W końcu zobaczyliśmy tabliczkę Bodø - sami nie mogliśmy w to uwierzyć, że cel, który jeszcze wczoraj był dość daleko, właśnie został zrealizowany. Nasza podróż dobiegła końca. Rozbiliśmy się nad ranem na Campingu przy lotnisku Bodø. Po zasłużonym śnie zwiedziliśmy trochę miasto i pożegnaliśmy się z górami i niesamowitymi krajobrazami Norwegii. Na pewno jeszcze tu wrócimy!

3 w 1: zima, lato i jeziora

05.06
Na szczęście na niebie pojawiły się dziś chmury. Wyruszyliśmy 2 godziny wcześniej niż zwykle. Pogoda okazała się w miarę łaskawa ale ukształtowanie terenu już nie bardzo. Dziś czekało nas wiele przełęczy. Po 5 przestaliśmy już liczyć. Znów myśleliśmy, tęskniąc za Lofotami, że niewiele nas zaskoczy, a jednak Norwegia jest niezbadanie piękna. Po pierwszej przełęczy znaleźliśmy się znów w krainie śniegu. Słońce wciąż mocno grzało ale chłód był też odczuwalny. Zimno było zwłaszcza przy licznych rwących potokch górskich. Całe góry pokryte były śniegiem a gdzieniegdzie leżało go jeszcze spokojnie ponad metr. Niesamowita kraina kontrastów. Przy zjeździe czekały nas kolejne widoki a potem następne górki aż dojechaliśmy do momentu, w którym musieliśmy zdecydować się na objazd 3 dużych tuneli (zakaz wjazdu dla rowerów). Na szczęście droga na około prowadziła przez ładne tereny. Było cicho i spokojnie, lekko górzyście. Oprócz gór minęliśmy kilka pięknych górskich jezior otoczonych ścianami skał, z których spływała srebrzysta woda. Po kolejnej przełęczy odkrył się przed nami wspaniały fjord ze skalkstymi brzegami. Przypominał nam zeszłoroczne kajobrazy z drogi 17. W końcu doczekaliśmy się też długiego zjazdu skalistym wysokim brzegiem fjordu wśród urokliwie położonych domków. Zjechaliśmy prosto do wyschniętego zakola fjordu, tuż przed kolejnym tunelem. Na szczęście tuż za tynelem jest Hotel (Koblev Gesthus) położony tuż przy drodze ale i przy wielkimwodospadzie. Obsługa hotelu pozwoliła nam rozbić namiot przy małym pustym domku właściciela. Czasem warto zapytać. Kolację zjedliśmy z widokiem na ujście fjordu.

Absurdalne łapanie stopa

04.06.
Znów obudziło nas mocne słońce. Zanim wsiedliśmy na rowery już wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo. Od wyjazdu z campingu droga prowadziła od razu pod górę. W pocie czoła przejechaliśmy pierwszą górkę. Zatrzymaliśmy się w małym sklepie po pudło bo dziś mieliśmy w planie łapać stopa do Fauske. Brzmi to dość absurdalnie, żeby łapać stopa w dwójkę, z 2 rowerami i 8 sakwami ale po zeszłym razie wiemy, że jest to realne. Musimy tylko trafić na przychylnego i nieobładowanego tira. Mieliśmy już nawet wybrane miejsce, gdzie tiry będą zjeżdżać z promu. Niestety była przed nami jeszcze długa droga w upale, pocie i mozole aż do kolejnej przełęczy. Znów kilka km podejścia jednak tym razem upał nie ustępował. Na szczęście na górze znów czekały nas piękne widoki. Roztaczał się widok na urokliwe wysepki, domki i oczywiście góry. Dalej mijaliśmy dla odmiany liczne jeziorka i stawiki, w jednym zamoczyliśmy nawet nogi. W końcu dojechaliśmy do połączenia dróg na Narvik i Fauske, czyli nasz cel. Staliśmy z tabliczką ok 2 godzin. Niestety jak na złość tirów było jak na lekarstwo. Zmęczeni i trochę zrezygnowani ruszyliśmy, już w mniejszym słońcu, dalej. Ze względu na upał postanowiliśmy wcześniej się rozbić aby raniutko wstać. Udało się znaleźć miejsce tuż przy wielkim szumiącym strumieniu.

Upalna i górzysta Północ

03.06
Trzeba przyznać, że takiej pogody się nie spodziewaliśmy. Za kołem podbiegunowym, w Nordland, wiosną - myśleliśmy, że raczej zmokniemy od deszczu a nie od parzącego słońca. Dzień zaczął się słonecznie, bez żadnej chmurki na niebie, bez wiatru. Gdy jechaliśmy wzdłuż zakola Ofotenfjorden wszystko było pięknie aż do miejscowości Ballangen. Stamtąd zaczęliśmy podejście i właściwie skończyliśmy wraz z dniem. Zero wiatru a tu jak na pustyni (30º) i wciąż pod górę...zupełna susza, wokół skały i karłoware drzewa, trochę bagien, widoki wcale nie powalające. Zjazd był też trochę oszukany bo pagórkowaty. Straciliśmy prawie nadzieję ale na szczęście dojechaliśmy do tunelu, z którego wyjechaliśmy w zupełnie innym świecie. Słońce wciąż grzało ale widoki wynagradzały wszystko. Przejeżdżaliśmy przez "jezioro w fjordzie" Forsahavet, które otaczały góry o niesamowitych kształtach. Wyglądały jak wielkie, zamienione w kamień, trolle. Wpatrzeni w krajobraz prawie nie zauważyliśmy, jak znów zaczęliśmy podejście. Słońce, mimo już popołudniowych godzin, dawało się tak mocno we znaki, że musieliśmy przeczekać ok godzinę, żeby iść dalej. I tak ok 19 rozpoczęliśmy 3km podejścia. Na szczęście widoki wciąż były piękne choć surowe. Słońce zchowało się za największą górą. Zrobiło się chodno i trochę mroczno. Wszystkie kamienie i skały pokryte mchami zaczęły przybierać różne dziwne kształty - nic dziwnego, że Norwegia to kraj trolli i elfów. W końcu doszliśmy na przełęcz i zaczął się długi zjazd. Jak to zawsze w górach bywa, po wejściu jest nagroda i wcale nie jest to tylko zjazd ale widoki. W pewnym momencie przy zjeździe otworzyła się przed nami wspaniała panorama na Lofoty - ogrom wody i niekończąca się panorama gór! Taki widok pozwala zapomnieć wszystkie trudy dotychczasowej jazdy. Natchnieni widokami zjechaliśmy do promu, który zabrał nas do Bognes. Po wyjściu na ląd, ruszyliśmy, znów pod górę, w poszukiwaniu noclegu. Na szczęście za zakrętem zaczął się zjazd, który doprowadził nas do hotel-campingu. Nie jechaliśmy już dalej, tym bardziej że pole namiotowe było położone nad jeziorem z widokiem na skaliste szczyty.

środa, 4 czerwca 2014

Przerywnik

O czym myśli rowerzyst(k)a

Jedziemy sobie
Sakwa w sakwę
Myślimy sobie
Życie nie jest łatwe


Tuż nad morzem
Górami, lasami
Zdarza nam się
Marznąć czasami


Częściej sprzyja nam
Aura słońca
Wówczas droga
Może wić się bez końca


Jak tylko mkniemy
Brzegiem skalistym
Uśmiech na twarzy
Jest czymś oczywistym!

Z dedykacją dla Babci Krysi i Cioci Cecylki



Narvik i lekcja historii


02.06
W porównaniu z dniem wczorajszym można powiedzieć, że więcej zjeżdżaliśmy ale też do czasu. Celem na dziś był Narvik. Zaczęliśmy od długiego zjazdu do miasta Bjervik, gdzie zrobiliśmy zakupy. Dalej zjechaliśmy już do poziomu wody i mknęliśmy wzdłuż Herjangsfjorden.  W górę,  w dół,  w górę,  przez krótki tunel, objazd wokół urokliwego zakola Rombaken, przez budowy drogowe (w 2017 będzie łatwiej bo będzie most) i w końcu zobaczyliśmy tabliczkę Narvik! Jak to przy mieście bywa zaczęła się też ścieżka rowerowa. Szukaliśmy teraz kierunkowskazu na cmentarz wojenny. Znaleźliśmy i zapaliliśmy świeczkę na grobie upamiętniającym poległych w bitwie o Narvik Polaków. Okazało się też,  że druga część - faktyczna mogiła- znajduje się ok 12 km od miasta za  Ankenes w Håkvika. Postanowiliśmy tam dziś pojechać i w okolicy szukać noclegu. Narvik to, jak na razie, największe i najbardziej tętniące życiem miasto, jakie widzieliśmy. Wciąż ma charakter przemysłowy a do tego w czasie wojny zostało dość zniszczone więc są i małe bloki. Mimo wszystko ma swój urok gdyż leży tuż nad rozłożystym Ofotfjorden. Na pewno warto przejechać się wzdłuż portu i dalej drogą poza miasto ciągnącą się brzegiem fjordu. Widać stąd całą panoramę miasta. Tak właśnie pojechaliśmy. Przy nieco chłodniejszym już słońcu oglądaliśmy pływające statki transportowe i motorówki. W miarę szybko znaleźliśmy się w Håkvika,  gdzie na lokalnym cmentarzu jest mogiła upamiętniająca 66 walczących a 31 poległych polskich żołnierzy. Okazało się, że to nie koniec naszej przygody z historią na dziś.  Nocleg znaleźliśmy tuż przy kolejnym miejscu pamięci tym razem bitwy Sjomen. To jednak miłe uczucie, gdy w innym kraju tak często upamiętniają naszych rodaków dziękując za pomoc w walce o wolność. Po lekcji historii, z widokiem na piękną panoramę,  tuż nad wodą, niedaleko mostu nad Skjomen Skievvá zakończyliśmy dzień.


wtorek, 3 czerwca 2014

Prawdziwa Północ, przez ośnieżone przełęcze, śladami bitwy o Narvik

01.06

Zaczynając dzień od przeprwienia się mostem z Andørji na ląd zupełnie nie spodziewaliśmy się co nas dziś czeka. Początkowo jechaliśmy brzegiem wzdłuż fjordu Astafiorden, który urokliwie ciągnął się i zawijał. Mijaliśmy liczne wioski położone tuż nad wodą,  na cyplach czy wysepkach. Znów wyszło słońcea niedzielny spokój potęgował wakacyjną atmosferę.  Wszystko byłoby wspaniale gdyby nie to, że wciąż mieliśmy lekko pod górkę. Jeden dłuższy zjazd doprowadził nas w końcu do skrzyżowania z główną drogą E6 prowadzącą do Narviku. To był punkt przełomowy. Ruch trochę się zwiększył ale nie było też najgorzej. Pozdrawialiśmy się z mijającymi nas co raz liczniej sakwiarzami-motocyklisami, których jest tu znacznie więcej niż nam podobnych rowerzystów.  Wciąż jechaliśmy pod górkę. Minęliśmy znak "uwaga renifery" i znaleźliśmy się w krainie śniegu.  Otaczające nas, wcześniej z oddali teraz z bliska, szczyty wszystkie pokryte były śniegiem.  Te oddalone wyglądały jakby miały ponad 3000 m a nie jak w rzeczywistości powyżej 1000. Jechaliśmy jedyną w okolicy trasą ciągnącą się wzdłuż karłowatych drzew, roztopów, zamarzniętych jezior i pojedynczych chatek. Niesamowity klimat prawdziwej północy a słońce wciąż w zenicie. Zainteresował nas znak na "Battle of Narvik 1940". Pierwszy pomnik z cyklu 6, poświęcony poszczególnym walkom polskich, angielskich i francuskich żołnierzy za wolność w czasie II Wojny Światowej. Wśród śniegu i chłodnego wiatru dwie armaty i kamienny pomnik wyglądały imponująco. Obok był camping niestety zamknięty.  Zaczęliśmy trochę obawiać się o nocleg, tym bardziej że w oddali zobaczyliśmy co nas czeka: długa niekończąca się droga pod górę prowadząca na przełęcz. Musieliśmy jednak stracić wysokość żeby znaleźć suchy teren. Wdrapywaliśmy się dalej na przełęcz aż w końcu spotkała nas nagroda, czyli przepiękny widok na świat z góry (byliśmy na ok 1000 m n.p.m). W końcu zaczął się zjazd. Przy kolejnym kierunkowskazie na miejsce upamiętniające bitwę znaleźliśmy kawałek suchej polanki i rozłożyliśmy nasz namiot. Słońce powoli chowało się za szczyty. Przed nami widok roztaczał się na pokryte śniegiem góry a w dole zawijający fjord Gratangen.


Żegnamy Vesterålen w chmurach


31.05

Po wczorajszym, dość wyczerpującym dniu wstaliśmy później niż zwykle, do tego popsuła się trochę pogoda. W planie mieliśmy dojazd do Harstad i dalej promem na wyspę Andørja. Zbliżamy się wielkimi krokami do właściwej Norwegii. W Harstad trochę padało więc niewiele zobaczyliśmy. Do promu przeczekaliśmy w miłej i ciepłej poczekalni w porcie. Pierwszy raz płynęliśmy Express Båt, czyli szybkim katamaranem. Na szczęście zaczęło się trochę przejaśniać i  w drodze na wyspę mogliśmy podziwiać zachmurzone, piękne szczyty. Wyspa, na którą dotarliśmy,  w sam raz nadawała się na spokojny dzień. Było pusto, cicho i bardzo spokojnie. Droga prowadziła tuż przy morzu,  po prawej widać było góry, po lewej ciągnęły się lasy. Mogliśmy też odpocząć od słońca. Objechaliśmy prawie całą wyspę aż do mostu łączącego ją z lądem.  Niedalego od niego rozbiliśmy namiot na postoju camperów. To był miły, spokojny i wyciszający dzień.


Cywilizacja


30.05
Jeśli chodzi o sklepy, to trzeba przyznać, że na północy Norwegii nie jest łatwo. Oddalone są od siebie często o kilkadziesiąt km, czynne dość krótko (9-18), w sobotę do 14 a w niedzielę zamknięte. Od dwóch dni szukaliśmy sklepu i dziś to był nasz cel nr 1. W związku z tym ruszyliśmy do odalonego o ok 20 km Lødingen. Tuż za campingiem przekroczyliśmy granicę kolejnego "wojewodztwa" i znaleźliśmy się w Nordland. Prawie za zakrętem spotkała nas największa niespodzianka - tuż przy trasie pasło się stadko reniferów! Pierwszy raz udało  nam się je zobaczyć. Dlej trasa była niestety dość górzysta, musieliśmy zrobić jedną dość wysoką przełęcz. Do tego temperatura odczuwalna min. 25º!  W nagrodę był długi zjazd, piękne widoki, trasa tuż nad morzem a zapach wody i bryza były brdzo orzeźwiające. Po pysznej przerwie w Lødingen ruszyliśmy z powrotem do drogi E10. Na całej trasie były właściwie same gospodarstwa urokliwe położone tuż nad brzegiem. Pogoda cały czas nam odpisywała wiec niepostrzeżenie znaleźliśmy się znacznie dalej niż zakładaliśmy. Po drodze nie było dzikich miejsc ppd namiot więc pozostał nam znów camping. Tym razem na cyplu tuż przy dużym mieście Harstad. Udało się rozłożyć tuż przed załamaniem pogody.